Inwokacja. Dla Łodzi.

Jak w ogóle można się zdecydować na coś takiego? Zamienić piękne miasto niosące na plecach ogromny bagaż polskiej historii na szare centrum kraju, gdzie kiedyś owszem było włókiennictwo, ale wiadomo: było i się zmyło. Jak tak można? A no tak, i to bez żalu.

źródło: flickr.com/photos/polandmfa/8076430869



Po nieudanej dwuletniej eskapadzie do Krakowa postanowiłam wrócić do mojej kochanej punkowej Łodzi. Czemu? Głównie dlatego, że częściej kieruję się emocjami niż rozumem. Czułam, że to nie jest miejsce dla mnie, że to nie tu powinnam w tej chwili być. Próbowałam się przekonywać, że mieszkam w mieście wielkich możliwości: łatwiej o dobrze płatną pracę, kulturalnych wydarzeń od groma. Ludzie z najróżniejszych części świata przyjeżdżają, żeby chociaż przez weekend poczuć atmosferę krakowskiego Kazimierza. A ja co? Ja powiedziałam: pas.

Pytanie, czemu właściwie wróciłam do Łodzi, wydaje mi się nie na miejscu, lepiej zapytać: czemu w ogóle z niej wyjechałam. Choć tak po prawdzie na żadne z nich nie jestem w stanie odpowiedzieć. Może rzeczywiście myślałam, że gdzieś indziej czeka na mnie jakieś lepsze życie, gdzie ludzie tylko się do siebie uśmiechają, że aż z tej swojej ogólnej sympatii do ogółu jedzą fiołki zamiast ziemniaków. Pewnie tak uważałam, ale najpewniej zabrakło mi rozumu - znajomi mówią: "jedziemy! wyprowadzamy się! dołączasz?", a ja: jasne! Zero asertywności.

Pamiętam jak przez mgłę (alkoholową) rozmowę, jeszcze w czasach liceum, przy ognisku z nowo poznanym poznanym kolegą o tym, jak to z tą Łodzią jest. Że punkowa jest. Bardziej niż jakiekolwiek inne miasto, że ma to czego inne nie mają. Ten klimat niepowtarzalny, walące się rudery. Kolega filozofię studiował, znał się na rzeczy.

A Kraków? Piękny, a i owszem. Ale muzea też są piękne, przepełnione eksponatami tak pełnymi duszy, że aż zaczynają... podduszać. Nie da się żyć w muzeum. W zgiełku dnia codziennego nie ma czasu na przesiadywanie na Rynku Głównym i podziwianie Sukiennic. W dzień niecodzienny też się nie da - jest tam zwyczajnie zbyt dużo ludzi.

Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił. O, Łodzi! (tak ponoć brzmi wołacz od tegoż rzeczownika)

Ja już wiem, po dwóch latach rozłąki jestem w stanie docenić absurd tego miasta w polskim centrum. I lubię je, za te kamienice secesyjne - za te które są i za te których za chwilę już nie będzie, za krańcówkę i foliówkę oraz różne inne łódzizmy, o których nawet nie mam pojęcia, że są tylko łódzkie. Z resztą, czy kocha się za coś? Ale ja dopiero się tego uczę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz