Chodź ze mną na colę

Są tacy ludzie, których widzisz codziennie: chociażby jeździcie do pracy co rano tym samym tramwajem. On dosiada się do wagonu dwa przystanki po tobie, czasem stoicie obok siebie, a to znów siedząc w przeciwległych końcach pojazdu wymieniacie się spojrzeniami. Nie wiesz, czy już możesz sobie pozwolić na podniesienie kącików ust w górę, czy to jeszcze za wcześnie na uśmiech. Ale tak podskórnie czujesz, że to ktoś z kim byś się dogadał, że też lubi cytrynową pepsi albo też czytał Dygata. Masz naglącą potrzebę pociągnięcia go za rękaw, by powiedzieć: "hej, to kiedy idziemy na tę kawę, już tak bardzo zaległą?". Ale tego nie robisz. Normalni ludzie tak nie robią.




Konwenanse mnie zniszczą. Czemu kiedy tak bardzo mam ochotę powiedzieć komuś, że uwielbiam jego dowcipy, bo już nie raz słyszałam jak opowiadał je na uczelnianym korytarzu, to tego nie robię? A można by przecież umówić się na piwo, pośmiać się. Bez tych wszystkich wstępów: jakiś zbieg okoliczności - twój kolega z nim rozmawia, więc was sobie przedstawia, czasem powiecie sobie cześć, ale pogadacie tak naprawdę dopiero na imprezie dwa miesiące później, a i tak będzie to krótka wymiana poglądów na temat kiepskich umiejętności DJa.

Czy nie da się tego jakoś obejść? Wpisać sobie w jakiś neuron: "od dziś jestem bezpośredni"? Część komórek aż rwie się do tego, ale inne ciągle pozostają obojętne. Kiedy umysł krzyczy "do atakuuu!", nogi stoją jak wryte, utwierdzone w podłożu.

Odkąd dotarło do mnie, że życie naprawdę jest bardzo krótkie, a te 21 lat które mam już za sobą, zleciało jak z bicz strzelił, to staram się jakoś inaczej podchodzić do ludzi - nie zadręczać ich swoimi problemami, tylko pytać. Można pytać o wszystko: jaki farsz pierogów lubią najbardziej, ile części muru berlińskiego już widzieli. Dobrze jest też chwalić, podziwiać, przepraszać, pozdrawiać etc. Truizmy. Ale te rzeczy naprawdę zmieniają świat. Gdy ostatnio dopadła mnie alergia, oczy płakały mi mimowolnie, usłyszałam komplement od nowo poznanego kolegi. Od razu zapomniałam, co mi właściwie było.

Na to wszystko można by ręką machnąć, zapomnieć, przejść nad tym do porządku dziennego. Ale się nie da, przeszkadza to świdrujące uczucie, zaczynające się gdzieś w palcach u stóp, a kończące w zastawce trójdzielnej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz